Styczeń 2017...

Dziś pozwolę sobie na bardzo osobisty post. Będzie przydługo, sentymentalnie i nie na temat - żeby nie było, że nie ostrzegałam. ;)

Ten dzień.  Rok temu,  5 stycznia 2017, w nocy obudziła mnie moja Córka. W sumie chyba nawet nie Ona, a skurcze, takie inne i nieznane mi do tej pory. Spojrzałam na zegarek: 2. Powiedziałam Córeńko Kochana, daj spokój, jest środek nocy, ja chcę spać... Mąż spał spokojnie obok. Moje myśli: Nie, nie będę go budzić, to chyba jeszcze nie teraz, te skurcze nie są chyba aż tak regularne, idę spać. Ale one nie ustawały, co chwilę spoglądałam na zegarek mierząc czas pomiędzy nimi. Na szkole rodzenia mówili coś o prysznicu...no ale kurde, komu by się chciało wyłazić (wróć - wytaczać się) z ciepłego łóżka w środku nocy i leźć pod prysznic? ! Idę spać! Taa. Skoro nie mogę spać, to może chociaż pokulam się po domu. Przecież jeśli mam wątpliwości to nie może być już... (genialne myśli, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę, że termin miałam na 01.01... :D ) Dotoczyłam się do kuchni, zjadłam kanapkę i uznałam, że czas chyba budzić Ślubnego. O 4 rano byłam już przyjęta na oddział w pewnym katowickim szpitalu. Kolejnych 20 godzin nie pamiętam. Albo inaczej. Pamiętam  (fragmenty), ale nie chcę pamiętać i przypominać sobie faktów, które spowodowały, że mój poród nie był taki jak chciałam. Żałuję, bo z wydarzenia, które powinno być wyjątkowe, magiczne i wspaniałe została mi tylko wyjątkowa trauma i jeszcze większa niż kiedykolwiek niechęć do szpitali.... Ale nie o tym miało być, to nie czas i miejsce.

Ważne jest to, że 6 stycznia 2017, 50 minut po północy urodziła się nasza Ukochana Córka. Największe Szczęście i Miłość zamknięte w małym Ciałku (dobra, wiem, 4,2 kg to wcale nie tak mało ;) ). W sumie to dopiero teraz widzimy jaki był z niej Pączuś  ;)<3  Rok temu nie miałam pojęcia, że można kochać aż tak mocno. Teraz wiem, że się myliłam, bo można kochać jeszcze bardziej każdego dnia!  Wszystkiego najlepszego Córeczko!

Komentarze