Mam dość!

Kilka słów o tym, jak stracić znajomego w pięć minut....

Zabawne, jak czasem jedna przypadkowa rozmowa może wpłynąć na przebieg drugiej, pozornie całkowicie innej i niezależnej. ...

Jestem fizjoterapeutą od sześciu lat, przy czym już od początku studiów wiedziałam, że będę pracować z dziećmi, więc praktyki czy wolontariat odbywałam w takich miejscach, aby obserwować jak najwięcej. Terapeutów, dzieci i rodziców. Bo to takie trio, które wpływa na siebie wzajemnie. Uwielbiam moją pracę, rozwój dziecka bardzo mnie interesuje, lubię o tym opowiadać i sprawia mi to przyjemność (m.in.dlatego tu jestem). Każdy z moich  znajomych (a często nawet znajomi znajomych) wie, że nie odmawiam pomocy, chętnie tłumaczę i pokazuję, a co najlepsze - z reguły nie biorę za to pieniędzy (bo jeśli jestem u kogoś na kawie to jak mam za to wystawić paragon...?) Poza tym jestem niepoprawną optymistką i idealistką, więc wychodzę z założenia, że raz ja pomogę komuś, a innym razem ktoś mnie.

Po tym nieco przydługim wstępie przechodzę do meritum. ;)  Mama mojej pacjentki stwierdziła ostatnio w rozmowie, że "moi znajomi to mają super, bo jak coś ich martwi to mogą się łatwo i szybko skonsultować i mam czas żeby im pokazać tą całą pielęgnację itd". Trochę się zdziwiła, gdy zaczęłam się głośno śmiać. Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że mogę na palcach jednej ręki policzyć osoby, które usłyszały ode mnie, że chętnie im pomogę i pokażę co i jak i z tego skorzystały. Teraz już nawet nie proponuję pomocy, bo nie widzę sensu, a ten kto potrzebuje wie jak mnie znaleźć.

Pewnie się zastanawiacie po co w ogóle o tym mówię i dokąd to zmierza. Druga rozmowa, o której wspomniałam była zdecydowanie mniej przyjemna. Rodzice dziecka lat kilka, a prywatnie moi znajomi, zapytali co mają zrobić z nogami tegoż dziecka swego, bo kolana i stopy bardzo uciekają do środka i nawet pediatra zwrócił na to uwagę i dał skierowanie, a tu terminy  na drugą połowę 2019 roku.

I wtedy przypomniałam sobie rozmowę nr 1. A później sytuacje, w których starałam się delikatnie wytłumaczyć rodzicom tego właśnie dziecka, że nie wolno sadzać dopóki samo nie usiądzie, że zabawa w stanie i chodzenie z Maluchem, który tego jeszcze nie potrafi to nie jest dobry pomysł i jeszcze kilka innych rzeczy, o których tak często Wam tu piszę. Ich reakcje na moje słowa to było najczęściej "YHY", "NO ZOBACZYMY ", "NO NIE WIEM " itp. I cóż.

Nie wytrzymałam. Stwierdziłam tylko: słuchajcie, Wasze dziecko ma już kilka lat, teraz potrzeba trochę czasu i pracy, żeby naprawić błędy. Zapraszam Was do gabinetu, wizyta kosztuje stówkę, jak dla Was to znajdę termin w przyszłym tygodniu.


Wyobrażacie sobie nich miny?  Właściwie to nie wiem czego oni oczekiwali ode mnie: gotowego zestawu ćwiczeń i instrukcji, naprawy w 5 minut czy stwierdzenia, że pediatra się myli i nic nie muszą robić. No cóż. Myślę, że moja reakcja nieco ich zaskoczyła. A już na pewno nie spodziewali się, że będą za cokolwiek płacić, bo przecież wcześniej tyle razy im mówiłam różne rzeczy i nigdy nie brałam pieniędzy!

Znów usłyszałam "NO ZOBACZYMY". I od tamtej pory nie mam z nimi kontaktu. Czy mi smutno? Nie. Bo skoro ja mam się nagadać i napocić, a ktoś inny będzie mieć to głęboko w odbytnicy, to przynajmniej nie będę tracić czasu za nic. Dziwnie czuję się w trakcie takiej przemiany w materialistkę, ale już po prostu nie chce mi się przejmować całym światem, bo tracę na to masę energii - nie macie pojęcia jak wiele razy chodziłam przybita, bo mimo moich porad i sugestii ktoś stwierdzał, że to jego dziecko (może nie zawsze wprost) i będzie robił jak mu pasuje. No to niech robi. Tylko skoro reszta świata płaci za swoje błędy (czy w pielęgnacji czy innych obszarach), to proszę potem nie oczekiwać, że będę naprawiać to, czemu wcześniej chciałam i mogłam zapobiec. Innymi słowy - bo tego typu porady zapraszam do gabinetu.

Komentarze